Jerozolima (2)
Przed kazdym wyjazdem czytam przewodniki, czasem jakas literature podroznicza itd. Do Izraela, po raz pierwszy jechalem w ciemno. Zupelnie. Celowo. Kupilem nawet przewodnik z mojej ulubionej serii "Rough guide", i mialem go ze soba w plecaku, lecz czulem ze chce wejsc w to miasto a szczegolnie w jego stare mury bez zadnej koncepcji, idei, wyobrazenia.. Tabula rasa.. Atawistyczna jakos pewnie... Pomysl okazal sie strzalem w dziesiatke. Nad ranem, idac za kilkoma, ortodoksyjnie ubranymi zydami, trafilem pod zachodnia sciane. Western wall. Mur des lamentations. Sciana placzu... Jedyna pozostalosc drugiej swiatyni, odbudowanej przez zydow, po ich powrocie z niewoli babilonskiej. Na plac wchodzi sie jak na lotnisko, bramki, kontrola bezpieczenstwa, zolnierze itd. Ale nie zrobilo to na mnie zadnego wrazenia. Ciezar gatunkowy tego miasta, ktory ja odczuwalem , jako jakis czar, ogarnal mnie kilka godzin wczesniej, gdy wszedlem w jego mury i uliczki... Ortodoksyjnych Zydow widzialem juz wczesniej, w Londynie , Paryzu i innych miejscach. Ale tu w tych swoich chalatach, chustach i czapach, wygladali naturalnie, w swoim kraju, w swoim miescie, w swoim swietym miejscu.. Pewnie tak samo naturalnie jak w moim malym miasteczku B, przed wojna... Znalazlem sie tam, w trudnym do nazwania i okreslenia, jakims szczegolnym wymiarze istnienia. Znacznie szerszym niz mogloby to wynikac ze znajomosci historii, religii, kultury.. Mialo to wszystko swoja glebie i wage... To nie byla podroz w geograficznym sensie, li tylko.... Nigdy i nigdzie, ani wczesniej, ani pozniej, swoim zyciu, nie czulem sie tak jak tam. Nawet podobnie jak tam, nigdzie sie nie czulem... Gdy stalem, w jarmulce na glowie, takiej bialej "jednorazowce" oparty o swiatynny mur i modlilem sie do swojego Boga.. Trwalo to kilkadziesiat minut. Pozorny harmider, i rozgardiasz tam panujacy, a takze "kakafonia" slow, i modlitw wypowiadanych w tej samej chwili przez tyle osob, tworzyly, co moze wydawac sie dziwne i niezrozumiale, klimat jakiegos wewnetrznego ladu i uporzadkowania. Wszystko i wszyscy byli na swoim miejscu. Nie potrafie tego nawet opisac. Wlasciwie to tylko ta jednorazowa mycka, tam zupelnie nie pasowala.. Wiec kupilem sobie swoja, solidnie szyta,z dobrego materialu, czarna taka. "Jestes w Rzymie, wiec zachowuj sie jak rzymianin" - powtarzal mi wielokrotnie Ojciec. I to zapamietalem. Chodzilem tam codziennie przez kolejne osiem dni. Takze z przyjaciolmi , ktorzy dojechali kilka dni po mnie. O roznych porach dnia i nocy, przychodzilismy tam w trojke. I za kazdym razem brzmiala ta sama melodia... Czasami ciszej a czasem glosniej, ale dokladnie ta sama... I to pierwsze wrazenie, nie opuscilo mnie nawet na moment.. Prawde mowiac, ta melodia brzmi we mnie do dnia dzisiejszego......
Panie Tarachowski...
OdpowiedzUsuńproszę napisać o czasie...
Jak przyjdzie czas.... dziekuje za sugestie i pozdrawiam
OdpowiedzUsuń