Taka zwykla. No moze nie calkiem. Waskotorowa byla. Z miasteczka B. do Zwierzynca. Takie okno na swiat dla naszej miejscowosci. Juz jej nie ma. Ciuchci rzecz jasna, nie miasteczka. Od lat wielu , Niestety. Nasyp tylko pozostal, widoczny dla uwaznego turysty, walesajacego sie po roztoczanskich lasach. Albo dla grzybiarza. Mysliwych nie lubie, wiec umowmy sie, ze w tej opowiastce nasypu nie widza. Tory biegly tuz za naszym plotem, zamykajacym ogrod od strony wschodniej. Dla mnie tajemniczy jak z filmu Agnieszki Holland. Ogrod, na koncu ogrodu sliwy i plot. W plocie byla dziura. A za dziura tory. Kladac na torach pieciogroszowki czulismy sie z chlopakami jak dywersanci. A Ciuchcia na to, jakby nigdy nic. Przejezdzala po nich pogwizdujac w klebach pary buchajacej z "samowarka", jak nazywalismy nasza kolejke. Po drugiej stronie torow byla laznia miejska. Wieczorami probowalismy podgladac kapiace sie kobiety. Bezskutecznie raczej jak pamietam. Musiala wystarczyc wyobraznia.. I o dziwo wystarczala. Ale dreszczyk emocji z tym zwiazany zachowuje wciaz w pamieci... Wracajmy do ciuchci. Podroz do Zwierzynca, raptem jakies 20 kilometrow trwala dobrze ponad godzne. Opowiadaja wciaz, ze mozna bylo wyskoczyc z pociagu, narwac jablek w jakims sadzie i wskoczyc do wagonu ponownie. Byc moze tak bylo. ja tego i tak bym nie zrobil. Za maly bylem... Ale podroze, to tak. Pamietam doskonale Do Warszawy, do Krakowa. Z przesiadka w Zwierzyncu jechalo sie cala noc. Kartonikowe bilety kolejowe tez pamietam. Jakies takie fajne byly. Inne. Budyneczek stacyjki ( jak w Anatewce) w miasteczku B. , jakims cudem sie zachowal. Taki maly przycupniety jakby w cieniu dworca autobusowego, ktory powstal w miejscu torow i boznic kolejowych. Gierkowska mania wielkosci, 11 stanowisk tam bylo (sic!). Prawie tyle co na Victoria Couch Station w Londynie. Autobusy i dworzec przycmic mialy pewnie przezytek, jakim w czasach gierkowskich stala sie waskotorowa kolej. Na dodatek przedwojenna. Sanacyjna. Wiec bez szans. I przycmily. Niestety. Nie do konca chyba jednak. Minelo 40 lat. Budynek autobusowgo dworca wyglada jak widmo, PKS zbankrutowal, stanowisk by wystarczylo dwa....a maly przedwojenny budyneczek stacji kolejowej wciaz stoi, jakby na przekor zmieniajacym sie czasom i wyrokom losow historii. Nawet ktos ostatnio wyremontowal dach. Bo przeciez nie powinno go juz byc. To zaden zabytek, ot taki maly domek, ktorego polowe zajmowala poczekalnia z kasa, a w drugiej mieszkal zawiadowca, pan Strobel. znajomy mojego dziadka. Byl zawiadowca jeszcze przed wojna. Gdy zlikwidowano ciuchcie i stacyjke, zyl jeszcze kilka lat a potem umarl. Moze ze starosci a moze z zalu... Gdy mysle tak sobie o nim i o jego smierci, to cos mi podpowiada ( to tylko wyobraznia wybujala, pozostalosc po tej naszej miejskiej lazni), ze byc moze zmarl tak, jak urzednik u Czechowa, w mundurze albo przynajmniej w kolejowej czapce. Ale tego nie dowiem sie juz pewnie nigdy....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz