"Zwiazkowiec". Tak nazywalo sie kino w moim malym miasteczku B. Drewniane, skrzypiace rozkladane, ni to fotele, ni to krzesla. Pewnie byly niewygodne, ale to nie mialo zadnego znaczenia. Tak jak i kroniki filmowe wyswietlane przed filmami. Pamiecia siegam do niedzielnych porankow filmowych dla dzieci, i anonimowanych wersji basni Andersena. na niektorych seansach plakalem jak bobr, identyfikujac sie szczegolnie z tymi bohaterami, ktorym przydarzalo sie jakies niepowodzenie lub nieszczecie. Potem byl niesmiertelny Winnetou i Old Surhand. I nie mialo zadnego znaczenia, ze byly to filmy jugoslowiansko - rumunsko - enerdowskie. kazdy z nich ogladany wiele razy. I wtedy tak naprawde chwycila mnie "Magia kina" czy tez "Czar duzego ekranu", jak kto woli..Premiery odbywaly sie raz w tygodniu, ale repertuar byl szeroki. Zaryzykuje nawet stwierdzenie, ze szerszy niz dzis w czasach multi-kin, popcornowych kombinatow. Nie wyjezdzajac z mojego miasteczka , "zwiedzilem " pol swiata. Gdzie dzisiaj, poza nielicznymi kinami studyjnymi mozna obejrzec taki szeroki wachlarz, filmow z calego swiata. Bez tej holywodzkiej papki. Jedynym ograniczenie, byla tzw.. poprawnosc polityczna, ale prawdziwi mistrzowie kina, nie poddawali sie tego typu "cenzurze", tak wiec podrozowalem po wloszech. wraz z Victorio de Sica, Fellinim i Antogninim. Przezywalem, wraz z bohaterami kradziez rowerow w powojennym czarno - bialym Rzymie, i bylem swiadkiem Cudu w Mediolanie. By kilka tygodni pozniej, wedrowac pierwszym obejrzanym przeze mnie filmem drogi. I nie byl to wcale, film mistrza gatunku Sama Peckinpacha, lecz "La strada" z Quinnem i Massina. A potem byl i Bergmann, i Hitchock i Carlos Saura. Nowa fala francuska i Parasolki z Cherburga. Westerny i komedie z Niesmiertelnym Louisem czy Pierem Richard. Moglbym wymieniac tak dlugo . Nie lubilem tylko pazdziernika w naszym kinie, bo wtedy przez caly miesiac grano filmy radzieckie. Do czasu. Az z nudow pewnie, obejrzalem "Dziecko wojny" Andrieja Tarkowsiego, potem byl Grigorij Czuchraj, Siergiej Bondarczuk i Michail Katatozow z przepieknym filmem "Leca Zurawie". Wraz z "Dersu Uzala". Kurosawy przemierzalem tajge ussuryjska.. Sam sie dziwie ze tyle pamietam z tamtego okresu, Aha, jescze jedno, do ogladania filmow zapraszaly plakaty, rozklejane na takich okraglych ogloszeniowych slupach. Co to byly za plakaty! Niektore z nich, same w sobie bywaly dzielami sztuki.. To byl koniec lat siedemdziesiatych . W stanie wojennym, poza jakimis nie najwyzszego lotu komediami, nie bylo na co chodzic do mojego kina. Wiec z chlopakami z mojego miasta wymyslilismy dyskusyjny klub fimowy. DKF "Pod prad". Tak go nazwalismy. Bardzo wazna role w tej calej historii odegraly Zaklady przemyslu Dziewiarskiego "Mewa" z naszego miasteczka. Produkowano w nich miedzy innymi damskie ponczochy i rajstopy. Towar wielce deficytowy w owym czasie. Siatka pelna rajstop, wreczana sekretarce otwierala nam kazde drzwi, w miejscach gdzie jezdzilismy zalatwiac filmy dla naszego klubu. I niewazne czy byl to Instytut Kultury Wegierskiej, Filmoteka Narodowa czy jakas inna instytucja. W ambasadzie niemieckiej zdobylismy "Blaszany Bebenek", Volkera Shlondorfa. Bez napisow . Z lista dialogowa czytana przez kolezanke z dobra dykcja w czasie filmu. To bylo wydarzenie. w naszym malym miasteczku B. W stanie wojennym wycielismy jeszcze jeden, niezly numer. Zoorganizowalismy przeglad kina wegierskiego. Wegrzy nakrecili wiele filmow "politycznych". Prawdziwych filmow. I o ich wartosci nie decydowal sam fakt ze powstaly. Tak jak na przyklad w Polsce. Zeby zzaistniec i przetrwac, film musial byc po prostu dobry, jako dzielo. I w ten sposob powstalo kilka aarcydziel sztuki filmowej. Jak chociazby "Gospodarz Stadniny" Andreasa Kovacsa, niewidomego rezysera z magicznymi zdjeciami Koltaya. czy tez "Vera Angi" Pala Gabora. Polecam te filmy goraco, mimo ze nie wiem gdzie i jak je mozna zobaczyc . Pozyczylismy, takze od Instytutu Kultury Wegierskiej, dwa filmy dokumentalne o pazdzierniku 1956 . I w stanie wojennym, ogladalismy legalnie, jak sowieckie czolgi rozjezdzaly ludzi na ulicach Budapesztu.. Glosno bylo o tym pokazie, tu i owdzie... I tak pogrywalismy na nosie owczesnej wladzy, potwierdzajac przy okazji, ze jednak bylismy najweselszym barakiem w obozie....
p.s a potem kino sie spalilo, i w sali gimnastycznej szkoly budowlanej, gdzie sie przenioslo nie bylo juz jego magii. A teraz w tym samym miejscu jest nowe, wstyd powiedziec ale nawet nie znam nazwy, fotele jakby wygodniejsze, obraz i dzwiek jakby lepszy....ale czegos tam jakby brakuje.. I tego ukryc sie nie da...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz