poniedziałek, 29 września 2014

Tunel

Wlasnie zawalil sie mur. Nie taki zwykly mur. Berlinski. Bylo z tego troche radosci, ale po festiwalu wolnosci z roku 1980. nie robilo to na mnie specjalnego wrazenia. My pojechalismy na saksy. Pracy szukac, znaczy sie. Dziwne ale nawet nie pamietam z kim, to znaczy twarz pamietam i okolicznosci ale imienia za nic nie moge sobie przypomniec. Trudno. Mam nadzieje ze moj towarzysz podrozy nie bedzie tego czytac,. Nawet jakby chcial to szanse ma niewielkie.  By byc szczerym tak do konca, to pracy szukac jechal On. Moim celem byl ....Tunel. Celem i tajemnica. Musialo to wygladac tak, jakbysmy mieli znalezc sie TAM przypadkiem. Taki byl przynajmniej plan. Wracajac pamiecia do tej wloczegi. przypomnialo mi sie Darmstadt. I dziwie sie wciaz ( a co ?), ze to wspomnienie nie ma zwiazku ( zadnego, o zgrozo!) , z Karlem Dediciusem. Ma za to, z ... Mc Donaldem. I wcale nie zartuje. Nie mam tez na mysli gumy do zucia, tzw "balonowki", z historyjka obrazkowa, ktora w moim malym miasteczku B, w zamierzchlych czasach mozna bylo kupic tylko w dwoch miejscach. U "Wiedzmy" ( temat na osobny tekst) i w kawierence przy stadionie naszego miejscowego klubu. Historyjki byly cenionym towarem wymiennym, Mozna by nawet rzec ze owczesna waluta *bulionowa". Jak nie przymierzajac, poludniowo-afrykanskie Krugerandy. To byl oczywiscie drugi obieg. Taka nasza malomiasteczkowa szara strefa. Za piec historyjek mozna bylo zdobyc .....pusta paczke po...Camelach (tych bez filtra), ale puszka ( takze pusta..;-( ), po Amstelu kosztowala juz tych historyjek dziesiec. Wracajac do Darmstadt. To byl moj pierwszy raz w.... Mc Donaldzie. Mimo leku ( czulem sie jak slon w sladzie porcelany), zdecydowalismy sie tam wejsc. Mielismy troche Marek ( to tez waluta z zamierzchlych czasow, tyle ze nie bulionowa). Wewnetrze rozterki nie trwaly jednak dlugo. Raz kozie smierc pisana, pomyslalem. Nie pamietam juz czy chcialem sie uczesac, ale to calkiem mozliwe. Grzebienia i tak pewnie nie mialem. Wiec na checiach pozostalo. Jak to u mnie, dosyc czesto. Chicken Mc (jak by inaczej) nuggets. Delektowalem sie tym swinstwem ( teraz to juz wiem), bardziej niz obecnie, foie gras, lub stekem z japonskiej wolowiny Wagyu... Mowie Wam. I to bez zazenowania. Podrozowalismy autostopem. Moj towarzysz rozgladal sie za praca i wzdychal ilekroc zobaczyl na polu jakis ciagnik... A ja dran jeden, wmawialem mu ze predzej znajdziemy prace w Strasburgu na placu katedralnym, lub na waskich uliczkach pelnych sklepikow z pasztetami, od ktorych nie moglem oderwac oczu. Kolejnym "posredniakiem" byl Paryz. Marais i dzielnica lacinska i cmentarz Pere Lachaise. Moze chociaz zostac grabarzem za te pare nedznych frankow w Paryzu. Nic z tego. Nie wiedzial biedak ze to wszystko byla zmyla. Cel byl jeden. Tunel. Po drodze  jeszcze, Lyon, potem Chambery. Cisnienie roslo z kazdym kilometrem. Az w koncu Chamonix.  Sam nie wierze do tej pory, ze Mont Blanc i Aiguille di Midi zignorowalem prawie kompletnie. Najwazniejszy byl Tunel. Przebic sie na druge strone. W doline Aosty i popatrzyc na centralny filar Freeney, znany mi z ksiazki Waltera Bonattiego. Siasc, popatrzyc i pomarzyc.... Veni, vidi, vici, wykrzyczalem, gdy znalezlismy sie w Italii. Moj towarzysz mial juz dosc. W drodze powrotnej, w Mediolanie ( tak zesmy sobie na okretke wracali), byla jeszcze jedna inicjacja. Espresso. Prawdziwe. Takie w malym naparstku.(kosztowalo 1000 lirow). Takim malym, ze myslalem ze barman robi sobie ze mnie jaja, albo ze zabraklo mu po prostu wody. Ze tez na mnie musialo trafic...  I tak to bylo. Ten pierwszy raz na "zgnilym"zachodzie. Z tej pierwszej podrozy wrazenia mam trzy; McDonalds, Tunel i Espresso. Musze przyznac ze slabosc do espresso pozostala mi do dzis. W Mc Donaldzie jadam tylko frytki. Tunel przemierzylem kilka razy od tamtej pory. W obie strony. Ale to wspomnienie wciaz jest zywe.  Taki sobie zwykly tunel.....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz