wtorek, 1 lipca 2014

Dziadek

 Tarachowski. To nazwisko rodowe mojej mamy. Dziadek Jan, jej ojciec byl tez jednym z "pieknych" ludzi, o jakich pisalem w jednej z poprzednich historii. Jeden czlowiek i dwa zycia. Jedno to przedwojenne, w czasach II Rzeczpospolitej, i to drugie powojenne, smutne, by nie napisac tragiczne. Dziadek byl przemyslowcem, nieduzym, ot takim na skale malego miasteczka B. Zbudowal przed wojna, swe male iimperium od zera. Ciezka praca. Tartak i zaklad przemyslowo- stolarski, a takze do spolki z przyjaciolmi, przedsiebiorstwo transportowe. Kilka autobusow kursujacych do Warszawy, Lublina, Lwowa , Zamoscia i stacji kolejowej "Bialy slup" w Zwierzyncu.. Jego stolarnia  wygrala przetarg na dostawe skrzyn na amunicje dla polskiej armii. Maszyny zakupil w Szwecji, najlepsze z dostepnych w tym czasie Stale zlecenie, pewny grosz. Zyski zainwestowal. I w maszyny dla firmy, i w autokary. Rodzina zyla na przyzwoitym poziomie. Babcia nie musiala pracowac, zajmowala sie domem i wychowywaniem dzieci. Pierwszy samochod osobowy w miasteczku B. nalezal do mojego dziadka. Fiat 500. Znany przed wojna jako "pchelka". Co ciekawe, ukryty gdzies dobrze na wsi, przetrwal wojne. Nie przetrwal niestety kilkudniowego pobytu Armi Czerwonej w naszym miasteczku. Jazda pijanego w sztok lejtnanta zakonczyla sie po kilku kilometrach. na drzewie. Lejtnant przezyl. "Pchelka" niestety nadawala sie juz tylko na zlom. Dziadek byl jednym z inicjatorow budowy gimnazjum w naszym miescie. Ogolnie szanowanym pracodawca i spolecznikiem. Czlonkiem rady parafialnej przy kosciele Najswietszej Marii Panny. W czasie wojny niemcy uzytkowali zaklad przemyslowy, nic dziwnego wiec w tym, ze przedsiebiorstwo wraz z parkiem maszynowym, przetrwalo nie zdewastowane. Rosjanie zajeci piciem i rabunkiem, nie byli jakos zainteresowani ciezkimi maszynami. I po wojnie rozpoczelo sie to drugie zycie mojego dziadka, niezaalezne juz od niego i majace wplyw na los naszej rodziny. I nie mam na mysli glownie finansow. Do 1948 roku wydawalo sie ze wszystko jakos sie ulozy. Zmiana systemu byla szokiem dla wszystkich. Ale zyc bylo trzeba i ludzie mieli dosc wojny. Stolarnia dziadka, byla oddalona od domu nie wiecej niz 100 metrow. I pewnego dnia przy zakladowej bramie zatrzymalo dziadka Jana dwoch smutnych panow, oznajmiajac mu ze od tego wlasnie dnia dziadek nie ma wstepu do firmy, ktora zostala na mocy dekretu obeta tzw. przymusowym zarzadem panstwowym.  I nie moze sie do niej nawet zblizac. W ciagu jednego dnia los naszej rodziny odmienil sie calkowicie. Pradziadkowie, babcia i dwoje dzieci ( moja mama i jej brat), zostali praktycznie bez srodkow do zycia. Oszczednosci uszczuplila wojna i powojenne pierwsze lata. Dziadek otrzymal "wilczy bilet" co oznaczalo ze jako byly "burzuj" , nie mogl nigdzie dostac pracy. Ta sytuacja trwala do polowy lat 60-tych. Na dodatek w roku 1961 zmarl w wieku osiemnastu lat, jedyny syn moich "dziadkow". Brat mamy. Dziadek Jan nie podniosl sie psychicznie z tego nigdy. Mama opowiadala mi, ze pradziadek , w tym czasie juz starzec, nie mogl  zrozumiec i nie przyjmowal do wiadomosci tego co zobili komunisci, i codziennie wyganial dzadka do pracy, do stolarni. I dziadek wychodzil z domu, kazdego ranka przez kilka lat. Mama wspomina, ze kiedys jako mloda dziewczynka uslyszala rozmowe swych rodzicow i domyslila sie ze cos jest nie tak. I ktoregos dnia wybiegla rano za ojcem...spotkala go po chwili jak stal pod drzewem w uliczce na przeciwko swojej dawnej firmy. Stal tak bez ruchu, i patrzyl...trwalo to przez kilka lat. Stal pod tym drzewem , bez wzgledu na pogode i patrzyl... Taki byl los w powojennej Polsce wielu ludzi. Uczciwych przemyslowcow i fabrykantow,  ktorzy budowali dobrobyt tego kraju po 150 latach zaborow. Jan Wedel, wlasciciel slynnej fabryki czekolady w stolicy przez wiele lat codziennie spacerowal wzdluz swojej dawnej fabryki. Nawet  nie wzdluz murow. Bo mial zakaz zblizania sie do nich, na odleglosc nie mniejsza niz 20 metrow. Podobnie jak Jan Tarachowski, w malym miasteczku B. Mamie, "czerwoni" pozwolili skonczyc studia. Byla nauczycielka. Musieli sie zagapic jakos na chwile. Po 3 latach pracy zostala zwolniona i w urzedzie zatrudnienia sam pan kierownik ( nazwiska nie wspomne, przez szacunek dla dzieci tego pana ), powiedzial jej ze, ze swoim dyplomem to moze najwyzej zmywac butelki w spoldzielni mleczarskiej.... Nigdy nie wrocila juz do swgo zawodu. W koncu lat szescdziesiatych pozwolono babci i dziadkowi zostac ajentami "totalizatora sportowego". Pamietam moja fascynacje kuponami i paskami kolorowych banderol naklejanych na kupony....
Dziadka pamietam dobrze, nawet bardzo. Pierwsze grzyby znalezione w lesie pod jego czujnym okiem, wycieczki do duzych miast i opowiesci o przedwojennej Polsce, ktorej nijak nie moglem sobie wyobrazic..  Dziadek moj, wspanialy, prawy czlowiek zmarl w roku 1977..  Zlamany przez los...okrutny tak dla niego..

p.s. po latach sprawiedliwosci staje sie pomalu i niespodziewanie zadosc, ale to juz historia na inna opowiesc...

3 komentarze:

  1. Smutna a zarazem wzruszająca historia. To na pojedynczych osobach czy rodzinach widać najczęściej, najwyraźniej bestialstwo systemu, w którym w imię głoszonych haseł tysiące kilometrów poboczy dróg można uznać za cmentarze.
    Bardzo żałuję, że nie zdążyłem zapytać swojego dziadka o wiele rzeczy. Żył ponad 90 lat a ja w tym czasie byłem zajęty sobą i zakręcony swoim pijaństwem. Dziadek z babcią mieszkali pod Wilnem. Tam się urodziła moja mama i ojciec. Rodzice przyjechali w ostatnim pociągu w 1957 roku. Ojciec zdążył zaliczyć służbę w Armii Czerwonej. Na dodatek niezwykle mała ilość starych fotografii z tamtych lat w większości zaginęła lub została zniszczona. Dziadek mój był człowiekiem małomównym i do końca swojego życia nie wierzył, że kiedyś Związek Radziecki zniknie. Umarł na rok przed rozwiązaniem tego więzienia.
    Dobrze jest zachować chociaż strzępy informacji o swoich przodkach zwłaszcza kiedy sam za niedługi czas będę się do nich zaliczał.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piekna opowiesc,smutna......pokazujaca jak mozna bylo zlamac zycie i czlowieczenstwo w jednej chwili pod szyldem "dobra panstwowego".Droga mojego dziadka ktory zostal przymusowo wcielony do armii niemieckiej,skad uciekl i juz do konca wojny musial zyc w Wielkiej Brytanii walczac na obczyznie,zdala od kraju i rodziny,ale walczyl dla slusznej sprawy.Paradoksem bylo to,ze gdy chcial wrocic do Polski w 1946 roku niepotraktowano go jako weterana walczacego z nieprzyjacielem......lecz jako szpiega i wymagano zlozenia przysiegi na pismie,ze nim nie byl.....przykre:((System panujacy w czasach powojennych traktowal takich ludzi w sposob niemal bestialski,lamiac im psychiki juz do konca zycia.Dziadek do konca zycia zalowal decyzji o powrocie.....ale mial rodzine i za nia czul sie odpowiedzialny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo poruszyła mnie ta Twoja historia........Ważne jest jednak to,że tę historię penetrujesz,że ją próbujesz zrozumieć,przyjąć,wybaczyć komu trzeba...Jak w tej piosence-"Bez korzeni nie ma skrzydeł" To Ty zapewne będziesz tym,który zmieni jej zakończenie w przyszłości...Tego Ci z serca życzę.....A.

    OdpowiedzUsuń