Dawno nie bylem w Tatrach. Ponoc tlok niemilosierny, ale w lecie zawsze tak bylo. Najbardziej lubilem koniec wrzesnia i pierwsze tygodnie pazdziernika, gdy studenci wracali juz na uczelnie i w gorach robilo sie pusto.. Ciekawe, koniec wrzesnia wlasnie sie zbliza... Dni ,co prawda stawaly sie coraz krotsze, wiec wychodzilismy w gory jeszcze przed switem. O 9 rano potrafilismy juz schodzic z przeleczy Zawrat do doliny Pieciu Stawow. Towarzyszyly nam kozice i... swistaki. A raczej ich gwizd czy swist. Niewazne . Jak zwal to zwal. W srodku sezonu to byloby niemozliwe... Wlasciwie o tej porze roku, w gorach zostawali juz tylko zapalency, szukajacy tam czegos wiecej niz tylko zaliczania kolejnych wierzcholkow. Siedzieliscie kiedys samotnie w Tatrach nad Czarnym Stawem ? Tego trzeba doswiadczyc osobiscie... Lazilem po gorach najczesciej sam, czasam z Jackiem. Moglismy isc godzinami i nie odzywac sie do siebie. I wszystko bylo w porzadku. W reku mielismy przedwojenny przewodnik, Chmielowskiego. Odkrywalismy stare szlaki, ktorych w nowych przewodnikach juz nie bylo. Ale sciezki pozostaly, albo kopczyki z kamieni wysoko w gorach , wskazujace droge. Niektore z nich wygladaly jak swiezo ulozone. dziwilismy sie wtedy. Do czasu jak sami nie zaczelismy sie wspinac. Taternicy pieczolowicie odtwarzali te kopce. We mgle, przy zejsciu po wspinaczce, pomagaly czesto zaoszczedzic wiele czasu. A moze czasami ratowaly zycie. Wiem ze sa do tej pory. Jesli dojdziecie do Czanego Stawu ponad Morskim Okiem. i gdy widocznosc bedzie dobra spojrzcie w lewo. Mniej wiecej w polowie dlugosci tego pieknego jeziorka, patrzac uwaznie, dostrzezecie byc moze, wyrazna sciezke w logiczny sposob prowadzaca w strone granicznej grani. Trawersem kierujaca sie w strone szczytu Rysow. A przez lornetke przy odrobinie cierpliwosci moze nawet ujrzycie kopczyki. Przed wojna wiodl tamtedy szlak na Rysy omijajacy slynna bule. W tamtych czasach straznicy parku nie biegali juz tak wysoko za tymi ktorzy "zbaczali" ze szlaku. Szedlem tamtedy kilkakrotnie. Raz tylko spotkalem zolnierzy WOP w cywilnych ubraniach. Chyba tez jacys zapalency, bo nawet mnie nie wylegitymowali. Ludzie gor czuja siebie po kilku zdaniach. Rzucili tylko na odchodne, ze tak naprawde to nic nie widzieli.. Jakby co to najwyzej "Widmo Brockenu". Wtajemniczeni wiedza o czym pisze.. Droga zajmowala okolo 2 - 3 godziny i technicznie nie byla trudniejsza od wspinaczki na Koscielec. Zwykla rozwaga, zdrowy rozsadek wystarczaly. W tych czasach nie mozna bylo polegac nawet na mapach wydawanych w Polsce. Pewne detale byly celowo zmieniane. Z jakis bzdurnych politycznych powodow. Wylapywali te zmiany tylko wytrawni turysci. My mielismy doskonale przedwojenne mapy i jedna ktora znajomy przywiozl nam z Wiednia. Tak po prostu wszedl do ksiegarni i kupil mape Tatr. Wspolczesna, dokladna i bez "bledow", wydana na zgnilym zachodzie.. Wlasnie odkrywanie tych zapomnianych przejsc sprawialo nam najwiecej frajdy, wazny byl rzecz jasna dreszczyk emocji zwiazany z lamaniem przepisow TPN. ale wazniejsze chyba bylo co innego. Czulismy jak odkrywcy nieomal, wybrani.. To bylo piekne uczucie.. A zaczelo sie to wszystko od ... Zlebu Kirkora na Giewoncie. Zleb doskonale widoczny z Doliny Strazyskiej, przecina niejako polnocna strona calego masywu. Zwrocilem na to uwage obserwujac Giewont z daleka. Ktoregos dnia stalem sobie pod wodospadem Siklawica, skad zleb widoczny jest doskonale. I pomyslalem ze sprobuje. Ze tamtedy na pewno mozna dotrzec na szczyt. Ciekawosc zdobywcy byla wieksza niz zdrowy rozsadek i strach. Polazlem i po moze dwoch godzinach znalazlem sie na Giewonckiej Przeleczy, tuz pod glownym wierzcholkiem. Nigdy nie zapomne tej samotnej wspinaczki ( moze to za duze slowo,ale dla mnie wtedy byl to Everest ). To byl jeden z momentow zycia, w ktorym odkrylem ze niemozliwe moze stac sie mozliwe. To wazne odkrycie dla mlodego czlowieka. Mowie Wam. Mialem wtedy 17 lat. Piekny wiek. Niedlugo potem odkrylem, ze przed wojna wiodl tym zlebem jeden z napopularniejszych tatrzanskich szlakow, dostepnych dla turystow.. Intuicja gorskiego zwierza mnie nie zawiodla... Jakos ciagnie mnie znowu w Tatry . I do tego zlebu. Zew jaki czy co?....
Niesamowite.... poczułam te GÓRY chociaż nie jestem "człowiekiem gór"... i co dziwne kocham je bardzo nie bywając w nich.... dzięki wielkie za tę piękną opowieść :)
OdpowiedzUsuń