piątek, 24 października 2014

Deszcz...

Pada. Znowu. Hm..W Anglii w koncu to normalne o tej porze roku. Nic specjalnego niby. Wdzieczny temat dla poetow. Tych nieszczesliwie zakochanych szczegolnie... Pamietam jako dzieciak, siadalem na szerokim parapecie w rodzinnym domu, i z nosem rozplaszczonym na szybie, patrzylem jak pada. Na mojej ulicy byly jeszcze wtedy kocie lby i rynsztok podczas ulewnego deszczu, zamienial sie w rwacy gorski potok. Patrzylem. I marzylem pewnie. Ale o czym to nie pamietam... Niewazne... Szczegolnie jak padalo wieczorami, sprawialo mi to ogromna frajde, gasilem wtedy swiatlo, myk na parapet, i gapilem sie na dwor ( nie, nie na pole - na dwor wlasnie ! ). Balem sie  takze. Szegolnie jak grzmialo. Zeskakiwalem wtedy z parapetu, dopoty nie odkrylem ze po grzmocie najczesciej niebo przeszywa blyskawica.. Tej balem sie jeszcze bardziej.. Takie sobie dzieciece wspomnienie... Strach i ciekawosc. Ta ostatnia byla silniejsza.. Tyle sie dzialo wnetrzu malego chlopca z prowincjonalnego miasteczka B. A na zewnatrz po prostu padalo.....




Staff oddal to wszystko tak. Tez pewnie siedzial na parapecie z nosem przyklejonym do szyby.. 
A co ?



O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze
Na próżno czekały na słońca oblicze...
W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,
W dal ciemną, bezkresną, w dal szarą i mglistą...
Odziane w łachmany szat czarnej żałoby
Szukają ustronia na ciche swe groby,
A smutek cień kładzie na licu ich miodem...
Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem
W dal idą na smutek i życie tułacze,
A z oczu im lecą łzy... Rozpacz tak płacze...

To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...
Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno...
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną...
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą...
Spaliły się dzieci... Jak ludzie w krąg płaczą...

To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię...
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia...
Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze,
I smutków potwornych płomienne łzy płacze...

To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

...

sobota, 18 października 2014

Fryzjer...

Peter pochodzi z Liverpool. Ma gdzies na oko ze siedemdziesiat lat. Nie, nie jest fryzjerem. Spotkalem go wczoraj. Zamienilismy kilka slow, i gdy zorientowal sie ze jestem polakiem, opowiedzial mi pewna historie. Cieplo zrobilo mi sie jakos na sercu... W jego rodzinnym miescie byl sobie fryzjer. Meski fryzjer. Nie umial nawet za bardzo strzyc. Ale w soboty, przed jego zakladem ustawialy sie kolejki. Przewaznie dzieciaki w towarzystwie matek, ale przychodzili i starsi. Ryzykujac te kilka pensow, ze ich fryzura bedzie w gorszym stanie niz przed strzyzeniem. Czesto dorosli szli potem kilka ulic dalej "do poprawki", w innym zakladzie. Fryzjer , ktory przyciagal tlumy do swojego zakladu, byl...polakiem. Pilotem RAF, uczestnikiem Bitwy o Anglie. Stracil wiele niemieckich maszyn podczas walk. po wojnie nie mogl wrocic do kraju. osiadl wiec w Liverpool, I zostal fryzjerem. Otworzyl zaklad w jakiejs pakamerze. Tak sobie wymyslil. Pewnie w wojsku strzygl kolegow... Gdy miejscowi dowiedzieli sie, o jego wojennych losach, postanowili zrobic wszystko by zaklad nie splajtowal. Umiejetnosci fryzjerskie (a raczej ich brak ), nie stanowily zadnej przeszkody. Peter opowiadal mi ze jego mama, co miesiac gonila go do tego fryzjera. Jak i inne matki swoje dzieci. Anglicy , zwykli, prosci ludzie, ktorym zaraz po wojnie tez sie nie przelewalo, wyrazali w ten sposob swa wdziecznosc i szacunek dla obcokrajowca, ktory walczyl w obronie ich kraju. Piekna historia. Peter zwracal sie do mnie z szacunkiem, ktorego nauczyl sie w rodzinnym domu. Dlatego, ze jestem Polakiem. Mimo ze z RAF-em, nie mialem nic wspolnego.... 

dobrego weekendu 

czwartek, 9 października 2014

Ciuchcia...

Taka zwykla. No moze nie calkiem. Waskotorowa byla. Z miasteczka B. do Zwierzynca. Takie okno na swiat dla naszej miejscowosci. Juz jej nie ma. Ciuchci rzecz jasna, nie miasteczka. Od lat wielu , Niestety. Nasyp tylko pozostal, widoczny dla uwaznego turysty, walesajacego sie po roztoczanskich lasach. Albo dla grzybiarza. Mysliwych nie lubie, wiec umowmy sie, ze w tej opowiastce nasypu nie widza. Tory biegly tuz za naszym plotem, zamykajacym ogrod od strony wschodniej. Dla mnie tajemniczy jak z filmu Agnieszki Holland. Ogrod, na koncu ogrodu sliwy i plot. W plocie byla dziura. A za dziura tory. Kladac na torach pieciogroszowki czulismy sie z chlopakami jak dywersanci. A Ciuchcia na to, jakby nigdy nic. Przejezdzala po nich pogwizdujac w klebach pary buchajacej z "samowarka", jak nazywalismy nasza kolejke. Po drugiej stronie torow byla laznia miejska. Wieczorami probowalismy podgladac kapiace sie kobiety. Bezskutecznie raczej jak pamietam. Musiala wystarczyc wyobraznia..  I o dziwo wystarczala. Ale dreszczyk emocji  z tym zwiazany zachowuje wciaz w pamieci... Wracajmy do ciuchci. Podroz do Zwierzynca, raptem jakies 20 kilometrow trwala dobrze ponad godzne. Opowiadaja wciaz, ze mozna bylo wyskoczyc z pociagu, narwac jablek w jakims sadzie i wskoczyc do wagonu ponownie. Byc moze tak bylo. ja tego i tak bym nie zrobil. Za maly bylem... Ale podroze, to tak. Pamietam doskonale Do Warszawy, do Krakowa. Z przesiadka w Zwierzyncu jechalo sie cala noc. Kartonikowe bilety kolejowe tez pamietam. Jakies takie fajne byly. Inne. Budyneczek stacyjki ( jak w Anatewce) w miasteczku B. , jakims cudem sie zachowal. Taki maly przycupniety jakby w cieniu dworca autobusowego, ktory powstal w miejscu torow i boznic kolejowych. Gierkowska mania wielkosci, 11 stanowisk tam bylo (sic!). Prawie tyle co na Victoria Couch Station w Londynie. Autobusy i dworzec przycmic mialy pewnie przezytek, jakim w czasach gierkowskich stala sie waskotorowa kolej. Na dodatek przedwojenna. Sanacyjna. Wiec bez szans.  I przycmily. Niestety. Nie do konca chyba jednak. Minelo 40 lat. Budynek autobusowgo dworca wyglada jak widmo, PKS zbankrutowal, stanowisk by wystarczylo dwa....a maly przedwojenny budyneczek stacji kolejowej wciaz stoi, jakby na przekor zmieniajacym sie czasom i wyrokom losow historii. Nawet ktos ostatnio wyremontowal dach. Bo przeciez nie powinno go juz byc. To zaden zabytek, ot taki maly domek, ktorego polowe zajmowala poczekalnia z kasa, a w drugiej mieszkal zawiadowca, pan Strobel. znajomy mojego dziadka. Byl zawiadowca jeszcze przed wojna. Gdy zlikwidowano ciuchcie i stacyjke, zyl jeszcze kilka lat a potem umarl. Moze ze starosci a moze z zalu... Gdy mysle tak sobie o nim i o jego smierci, to cos mi podpowiada ( to tylko wyobraznia wybujala, pozostalosc po tej naszej miejskiej lazni), ze byc moze zmarl tak, jak urzednik u Czechowa, w mundurze albo przynajmniej w kolejowej czapce. Ale tego nie dowiem sie juz pewnie nigdy....  




A to gdzies na trasie...




Budynek za drzewami to stacyjka w miasteczku B